Zacisnęłam i rozluźniłam kilkukrotnie dłonie. Ból znacznie zelżał. Wiedziałam, że za dzień lub dwa wróci, więc spotkanie z zielarzem mnie nie ominie. Potrzebowałam składników by przygotować moje leki. Tylko z minimum dobrego wychowania, nakazującego wdzięczność komuś kto Ci pomógł, postanowiłam nie wpakować nieznajomemu sztyletu między oczy. Mężczyzna opadł na łózko niedaleko mnie i zapytał o imię. Wydawał się być zmęczony. Zmarszczyłam brwi gotowa odpyskować, ale w oknie dostrzegłam moją sowę. Podeszłam do okna i bez pytania o pozwolenie otworzyłam je i wpuściłam ptaka do izby. Ptak bezszelestnie wleciał do środka i przysiadł na wezgłowiu łóżka, tuż obok nieznajomego.
-Więc dowiem się jakim imieniem się posługujesz?- Ponowił pytanie. Obróciłam się w jego stronę i zaczęłam powoli, krok, po kroku podchodzić.
-Cóż... Wpadłeś na mnie na ulicy, następnie zabrałeś mnie tak o sobie, wykorzystując mój ówczesny, nieciekawy stan. Przyprowadziłeś mnie... chociaż nie, wróć, przyniosłeś, wręcz zaciągnąłeś siłą do tego miejsca. Dodatkowo użyłeś na mnie jakiegoś zaklęcia... magi. Bez mojej najmniejszej zgody. A na marginesie... nie znoszę magii...- Mój ton był zimny, lekko ironiczny i można go było porównać z sykiem węża który z wściekłością oglądał ofiarę zanim ją ukąsi. Chłopak przyglądał się mi z beznamiętnym wyrazem twarzy.
-Więc nie poznam twego imienia?- Westchnął przenosząc wzrok na moją sztuczną rękę. Już wcześniej się jej przyglądał, co mnie nieco drażniło.
-Jeśli bardzo cię to interesuje, mogę pokazać co to cudeńko potrafi, ale możesz z tego nie wyjść żywy.- Warknęłam unosząc protezę do oczu, a następnie obrzucając spojrzeniem jego. Przytaknął z wolna.
-Judith.- Powiedziałam w końcu, nie wiem nawet dokładnie dlaczego, ale ciekawiła mnie jego reakcja, oraz jego imię.
<Acair?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz