.

.
.
.

sobota, 10 stycznia 2015

Od Vigo Cd Liwii

Kiedy Liwia z przyjacielem zniknęli we wnętrzu willi, dżin przemienił się w czerwonego smoka. Był nieco większy, jednak beczkowate cielsko znacznie utrudniało zwrotność i szybkość. Wzbiłem się w powietrze, chcąc ocenić umiejętności przeciwnika. Tak jak podejrzewałem, potrzebował więcej czasu i przestrzeni na wykonanie powietrznych manewrów. Po wykonaniu serii akrobacji i lekkim zmęczeniu szlachcica, złożyłem skrzydła ciasno wzdłuż tułowia i pomknąłem w dół jak pikujący sokół. W oczach dżina dostrzegłem determinację, nie ustąpi mi z drogi licząc, że masywniejszym ciałem zdoła mnie strącić na ziemię. W ostatniej chwili zmieniłem lekko tor lotu unikając zderzenia i rozorałem szponami bok czerwonego smoka. Władca marionetek, przez moment bił skrzydłami z trudem utrzymując wysokość. Z głębokiej rany pod żebrami sączyła się obficie bursztynowa krew. Wpadł w furię i stracił resztki rozsądku. Pomknął w moją stronę jak wielki, rozwścieczony byk. Zanurkowałem w dół ku pałacowi, mając cichą nadzieję, że Aaron wraz z dziewczyną zdążyli zniszczyć choć kilka obrazów i tym samym osłabić dżina. Drzwi do budynku stały otworem, więc wleciałem do środka, mknąc w stronę sali balowej. Tuż za sobą usłyszałem nieopisany hałas, domyślając się, że spore rozmiary czerwonego gada utrudniają mu znacznie przedostanie się bez szwanku przez wąskie, choć wysokie korytarze. W wielkiej sali zauważyłem dwoje przyjaciół krzątających się przy z każdą chwilą rosnącej stercie portretów. Chłopak natychmiast pchnął Liwiię w kąt i zasłonił własnym ciałem. Tymczasem dżin sapnął ciężko zaskoczony.
- Aaronie! Co ty wyrabiasz?! - wrzasnął gniewnie.
Chwycił w zęby kilka obrazów i wyleciał z sali. Ruszyłem w pościg, domyślając się jaki malunek był dla niego najważniejszy. Gdy wyleciałem na zewnątrz, upewniwszy się uprzednio, że Liwii nic nie grozi, szlachcic już na mnie czekał. Rozsiadł się wygodnie na sporej polanie poza murami posiadłości. Tuż przed nim leżał niemożliwie wygnieciony i obśliniony portret dziewczyny oraz dwa przypadkowo zabrane z sali.
- Odpuść, to już koniec. - powiedziałem, lądując blisko przeciwnika i obnażając kły.
- Nie mam najmniejszego zamiaru! - warknął gniewnie.
Jego ciało drżało lekko, jakby jedynie wysiłkiem woli utrzymywał obecną postać.
- Jesteś zbyt słaby, by ze mną walczyć - syknąłem na pozór spokojnie.
- Czyżby? - z miną tryumfu rzucił okiem na obrazy.
- Wygrałem! Dziewczyna jest moja! - warknął.
- Dostałeś ostrzeżenie. - bez dalszej dyskusji dmuchnąłem w przeciwnika srebrnym oparem.
Mgła otoczyła smoka, przesłaniając widok. Doszedł mnie zduszony okrzyk zaskoczenia i... cisza. Kiedy opar rozwiał wiatr. Po gadzie i portretach pozostała jedynie kubka popiołu...

<Liwia?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz