.

.
.
.

piątek, 2 stycznia 2015

Od Acaira Cd Florany

Już od dłuższego czas obserwowałem mroczny pochód nekromantów i im podobnych kreatur. Zacisnąłem mocniej pięści, widząc jak jeden z nich szarpie drobną wróżkę o świetlistych skrzydłach motyla. 
- To nie moja sprawa.... To nie moja sprawa... - powtarzałem sobie jak mantrę już od kilkunastu minut.
- Proszę, zostaw mnie... - głos pełen żalu i udręki przebił się przez grubą warstwę samokontroli wpajanej przez lata.
Przyjąłem ludzką postać, by mieć większą swobodę ruchu. Wypatrzyłem dogodne miejsce na wysokim dębie i gęstych liściach. Nie zobaczą mnie. Pospiesznie wspiąłem się kilkanaście metrów nad ziemią, wypatrując odpowiedniej ofiary. Ghul był najsłabiej akceptowaną istotą w grupie i pozostali nie powinni zanadto odczuć jego straty. Napiąłem łuk ze strzałą nasączoną trucizną. Od pewnego czasu zaobserwowaliśmy w lasach pojawienie się przeróżnej maści poczwar i demonów. Trucizny sporządzane przez driady zawierały silne czary, dzięki czemu wojownicy nie musieli martwić się o nagłe zmartwychwstanie przeciwnika. Nocne powietrze zadrżało od krótkiego jęku konającego. Kilka sekund później trafiona strzałą ofiara rozsypała się w proch. Grupa nekromantów wstrzymała pochód, wampiry natychmiast zniknęły w lesie, poszukując napastników. Gałęzie dębu zasłoniły mnie grubą warstwą liści, nie pozwalając krwiopijcom wyczuć ciepła czy zapachu. Jeden z mężczyzn odziany w czarną szatę podszedł do resztek pozostałych po słudze. Wyszeptał słowa mrocznej magii, jednak popiół nie przybrał kształtów ghula. Starzec mruknął przekleństwo i ponowił próbę z podobnym skutkiem. Dostrzegłem zduszone chichoty młodszych kolegów po fachu, przebąkujących coś o sklerozie i starym głupcu. Przez tłumek przedarł się dużo młodszy osobnik z pogardliwym uśmieszkiem na twarzy. Wzniósł ręce ku niebu, powtarzając słowa zaklęcia wcześniej rzuconego przez starca. Jakież było jego zdumienie, gdy zamiast nowo narodzonego ghula, ujrzał srebrne pierzysko strzały sterczące z piersi. Zagulgotał, puszczając ustami krwawe bańki i podzielił los pierwszego potwora, rozsypując się w pył. Przez grupę nekromantów przebiegł szmer lęku i gniewu jak w rozjuszonym ulu. Tymczasem z lasu powróciły wampiry niestety z pustymi rękoma. Mężczyźni i krwiopijcy zaczęli przerzucać się wyzwiskami i pretensjami. Poraniona wróżka tkwiła w samym środku całego zgiełku, przypominając kolorowego ptaka pośród wściekłych nietoperzy. Wypuściłem jeszcze kilka strzał mniej celnych niż poprzednie dla podtrzymania teorii, że nekromantów zaatakowała większa zgraja. Wreszcie członkowie pochodu rozpierzchli się w kilkuosobowych grupach po lesie, przeszukując każdy zakamarek. Dziewczynę pozostawiono pod strażą kilku wampirów. I na nich obmyśliłem sposób. Odczekałem parę minut aż głosy pogoni nieco przycichną. Ostrożnie zszedłem z drzewa, zakradając się bliżej pijawek. Ni stąd ni zowąd wyrósł przede mną jeden z mężczyzn. Na szczęście był sam. Nim zdążył rzucić zaklęcie, poderżnąłem mu gardło zwykłym nożem i zniknąłem w zaroślach. Zapach świeżej krwi szybko zwabił trzy wampiry. Pozostawiłem je walczące o dogorywające ciało. Pozostali dwaj strażnicy spoglądali tęsknie w stronę, skąd dochodziła metaliczna woń. Dwie strzały, jedna po drugiej obróciły w niebyt zimnokrwiste istoty. Podbiegłem do przestraszonej wróżki, pospiesznie lustrując łańcuchy. Niestety nie miałem czasu mocować się z zamkami. Dziewczyna obserwowała mnie uważnie przepełnionymi strachem oczami. 
- Jestem tu, by ci pomóc. - szepnąłem w mowie wspólnej niepewny czy zrozumiała słowa.
Wziąłem kruszynkę na ręce i przybrałem prawdziwą postać. Co tchu pomknąłem w przeciwną stronę do grupy nekromantów. Przy odrobinie szczęścia ujdziemy z tego cało...

<Florano?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz