- Co ten Alastor wyprawia? - warknął Rodrick przy sterze wielkiego statku Ostatniego poranka.
Kapitan stał obok i zmrużonymi oczami wpatrywał w mknący prosto na nich statek.
- Może ma awarię? Taka szalupa pewnie często się psuje.
- Taaak, ale musi być idiotą, że nie zmienia kursu.
- Awaria Rodrick! Myśl. - podszedł do relingu i zastanowił się czy chce pomagać młodemu Wilkowi.
Po chwili rozwinął wielkie, nietoperze skrzydła i podfrunął do statku. Zaledwie kilka machnięć dzieliło go od pokładu. Z tej odległości spostrzegł niewielką smużkę dymu dolatującą ze sterówki. Zaklął w myślach i wylądował. Trzy uderzenia serca potem był już zwykłym kapitanem o lodowatym spojrzeniu. Szybko podszedł do zadymionego, szklanego pomieszczenia. Wziął głęboki wdech i otworzył drzwiczki.
Wpadła na niego młoda dziewczyna oddychając łapczywie.
- O matko... - sapnęła upadając na kolana.
- Kim jesteś. - warknął kapitan.
Dopiero teraz go spostrzegła.
- Ja... echym... Ann... - kaszlała.
- Mmm. - warknął cicho i zakrywając twarz rękawem wbiegł do pomieszczenia.
Z tablicy rozdzielczej unosiły się fioletowe płomienie. Część błyszczących kryształów była stopiona i wrzała w kolorowej kałuży.
- Cholera... - wyszeptał wychodząc. - Trzeba zmienić kurs ręcznie. - wskazał na tył statku. - No rusz się!
Ann wstała i chwiejnym krokiem pobiegła za nim. Pokazał za co ma ciągnąć i po dłuższej chwili statek powolutku skręcał. Ostatni Poranek minął ich o zaledwie centymetry. Rodrick spojrzał zagubiony na Kapitana.
- Nessarze?
- Zaraz wrócę. Nie czekajcie na mnie. - kiwnął dłonią choć przyszło mu to z trudem.
Nienawidził opuszczać statku.
- Gdzie Alastor? - zapytał zmęczonej dziewczyny.
- Pod pokładem. Chory...
Zaśmiał się i ruszył do luku. Zszedł szybko, mijając znajome korytarze. Zastał kapitana śpiącego z kotkiem.
- No brawo Alastorze. - warknął Nessar oparty o framugę.
Mag wstał wywijając chaotycznie nogami.
- C..co, co?!
- Twój statek.
- CO z nim?!
- Płonie.
- CO?! - wybiegł na korytarz i omal nie upadł z osłabienia.
Nessar spokojnie ruszył za nim.
- Sterówka. - podpowiedział.
Mag wbiegł do zadymionego pomieszczenia. Szybkim zaklęciem, które przez chorobę nie do końca zadziałało, ugasił większość płomieni i usiadł zmęczony na podłodze. Annabeth ostrożnie, ze skruszoną miną zajrzała do niego.
- Przepraszam... ja... to nagle zaczęło piszczeć, więc nacisnęłam a wtedy wybuchło i...
Pokręcił głowa i wstał do niej. Chwycił poparzone ręce dziewczyny.
- Oj głupia Ann. Nie gasi się tego, tylko ucieka. No spójrz na siebie. Mogłaś zginąć.
- Ale statek...
- Wiele już ich straciłem ale wiesz, je można odbudować. Natomiast ciebie raczej nie. A teraz chodź zanim padnę. Musimy ci to opatrzyć.
<Annabeth? ^^ Chory to i miły xD >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz