Garuda prowadził swoją niedoszłą ofiarę ładnie ubitą ścieżką. Skręcił nagle i wskazał nieduży dom przypominający osobną kamienicę. Wysoki płotek odgradzał ją od reszty świata. W żadnym z okien nie paliło się światło. Otworzył przed nią drzwi a dziewczyna z westchnieniem weszła do ciemnego pomieszczenia. Demon oświetlił go natychmiast kilkoma ognikami.
- Pusto. - wyszeptała.
- Nikt nie będzie nam przeszkadzał.
Zadrżała i rozejrzała się czujnie. Wszystko pozostało na swoim miejscu. Meble, talerze na stole, stare zaschnięte kwiaty. Podeszła do stolika i dotknęła wazonu.
- Co tu się stało?
Zbliżył się do kominka w salonie i kilkoma ruchami rozpalił ogień. Polana nadal były w środku. Otrzepał dłonie i westchnął, a kilka drobinek kurzu dziwnie zafalowało.
- Moment... mówią za szybko.
Spojrzała zaskoczona.
- Kto?
- Umarli duszyczko.
Uniósł rękę aby ją uciszyć. Pokiwał głową.
- Mieszkała tu cała rodzina. Przed czteroma laty zostali napadnięci przez... wampiry. - opowiadał słuchając słów zamordowanych.
- To koszmarne. - wyszeptała.
- Zginęli wszyscy z wyjątkiem najmniejszej. Ale... co?! - pokręcił głową i zamknął drzwi saloniku na klucz.
- Co się stało? - Meg rozglądała się przestraszona.
Spojrzał na nią z uspokajającym uśmiechem.
- Nic. Nie bój się. To tylko cienie przeszłości. Nie mogą cię skrzywdzić. Ale... nie opuszczaj tego pomieszczenia. Usiądź. Rozgość się. Kurz cię nie zabije.
Zrobiła jak kazał a sam demon zajął miejsce naprzeciwko.
- Tak po prostu cię zostawili? - zapytał nagle.
- Słucham?
- Ten nowy właściciel o którym wspominałaś.
<Meg? ;3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz