Spoglądałam na Shanga w zamyśleniu.
- No? - ponaglił obcy, mocniej ściskając rękojeść sztyletu.
- To długa historia, więc opowiem ją w skrócie. - zaczęłam ostrożnie - Rzeczywiście napotkałam nekromantę na opuszczonym cmentarzu w odległej krainie.
- Co tam robiłaś? - zapytał ostrym tonem.
- W lesie nieopodal natknęłam się na stado wielkich pająków. Niestety nie byłam w stanie stawić im czoła, więc uciekłam jedyną drogą w zasięgu wzroku. Cmentarz może i nie był najlepszym pomysłem, ale wysoki płot i brama mogły utrudnić pająkom ruszenie w pogoń. Właśnie wtedy natknęłam się na nekromantę. Los nie sprzyjał mi i tym razem. Stworzenia z lasu z łatwością pokonały ogrodzenie i rozpoczęły atak. Mimo odmiennej natury wraz z nekromantą połączyliśmy siły. Niestety przewaga liczebna zmusiła nas do ucieczki i poszukania schronienia w jednej z krypt. - rudzielec warknął złowrogo, więc rzuciłam mu speszone spojrzenie, ściskając jednocześnie w dłoni gorący medalion. Parzył jak cholera... - W grobie natknęliśmy się na banshee. - kontynuowałam mocno speszona - Pod wpływem siły zaklęcia ochronnego nekromanty podłoga pękła i zapadła się nieomal grzebiąc nas żywcem... - starałam się nieco ubarwić opowieść, jednak z marnym skutkiem - Znaleźliśmy się w podziemnych tunelach pełnych nieumarłych, banshee i innych sługusów śmierci.
- Twój znajomy nekromanta nie potrafił skłonić ich do posłuszeństwa? - mężczyzna spytał z kpiną w głosie.
- Widać było ich zbyt wiele, bądź nie dysponował tak wielką mocą. - wzruszyłam bezradnie ramionami - Wiele dni błąkaliśmy się lub walczyliśmy w podziemiach. W końcu odnaleźliśmy wyjście i każde z nas poszło własną drogą.
- Ciekawe. - Frost pokręcił głową z niedowierzaniem.
Nie chciałam narobić ani Selthusowi, ani Shangowi kłopotów, niestety z każdym słowem zdawałam się pogrążać. Widok niechybnej śmierci na stosie przybliżał się nieubłaganie...
- Część podróży przeżyłam bez przygód i nie warto o niej wspominać.
- A to? - rudy przerwał mi bezceremonialnie, wskazując palcem na ognik.
- To również przypadek. - odezwałam się pospiesznie, nie dając szansy Shangowi włączyć się do rozmowy - Natknęłam się na niego po wschodzie słońca. Zdawał się być wyczerpany i przygasał. Nauczono mnie nieść pomoc każdej żywej istocie, więc próbowałam go leczyć. Niestety wydaje się być wrażliwy na warunki pogodowe. - paplałam bez sensy - Schowałam go do torby i podróżuję z nim wszędzie. Przydaje się przy rozpalaniu ogniska lub rozpraszania mroku nocy. Jest niegroźny. - zająknęłam się pod uważnym spojrzeniem rudego pyszałka.
Wreszcie zmęczenie i gniew wzięły we mnie górę. Trzasnęłam pięścią w stół, aż echo poszło po sali. Kilka osób z sąsiednich stolików przypatrywało nam się z zaciekawieniem. Może zwracając na siebie powszechną uwagę zniechęcę mężczyznę do użycia sztyletu i zdołam wymknąć się z Dracolichem z karczmy... Zdawałam sobie sprawę, że to jedynie płonne nadzieje. Mój gospodarz posiadał sporych rozmiarów ciało zdradzające gibkość i siłę. Twarde spojrzenie zimnych oczu podpowiadało, że widział nie jedno i przeżył niejedno. Podejrzewałam również, że ma kumpli rozsianych dla bezpieczeństwa po sali i gotowych ruszyć przywódcy na ratunek. Byłam w kropce... Postanowiłam skorzystać z ostatniej deski ratunku jaką dostrzegłam. Błyskawicznym ruchem ręki szarpnęłam za łańcuszek na szyi rudzielca, wyciągając niewielki kryształ podobny do mojego, jednak odmiennej barwy.
- Jesteś Strażnikiem tak samo jak ja. - szepnęłam - Żadnemu z nas nie wolno parać się magią śmierci!
<Darrick? Shang?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz