.

.
.
.

niedziela, 4 stycznia 2015

Od Vigo Cd Liwii

- Słodko wyglądasz Kwiatuszku nawet z tym paskudztwem na ramieniu. - uśmiechnąłem się złośliwie, kiedy dziewczyna pisnęła cicho i zawzięcie strzepywała coś z ubrania - Spokojnie, nic tam nie masz. - puściłem do niej oko, podnosząc się z ziemi.
- Zaraz przestanę być miła! - pogroziła mi palcem i swoim zwyczajem uśmiechnęła delikatnie.
- Szkoda, już zaczynałem cię lubić. - przysłoniłem dłonią oczy, wypatrując oznak życia w odległym pałacu.
- Na co właściwie czekamy? - blondynka położyła dłonie na biodrach, przekrzywiając głowę lekko w bok. 
- Powinniśmy zakraść się bliżej, jednak nie od frontu. Mam złe przeczucia. - spoważniałem nagle.
- Tkwimy na tej polance jak na patelni. Jeśli ktoś miałby nas wypatrzeć, zrobił to już dawno.
- Masz rację. - nieufnie spoglądałem w stronę białych murów królewskiej budowli.
Pałac prezentował się wspaniale w ciepłym blasku słońca. Dachy strzelistych wierz, odbijały promienie, przypominając kolorem płynne złoto. Całość zdawała się być utkana z delikatnej koronki, przypominając nieco architekturę elfią. 
- Chodźmy przywitać się z gospodarzem. - Liwia śmiałym krokiem ruszyła przez polankę.
Chwyciłem ją za ramię i zatrzymałem w pół kroku, obracając w swoją stronę.
- Musimy być bardzo ostrożni. To inny wymiar i...
- Czy ty się o mnie martwisz? - uśmiechnęła się uroczo.
- Mam pewne podejrzenia co do właściciela pałacu. - odpowiedziałem wymijająco. 
W milczeniu zeszliśmy z niewielkiego wzniesienia, podążając wąską ścieżką ku bramom pałacu. Piętnaście minut szybkiego marszu i stanęliśmy pod śnieżnobiałymi murami. Metalową kratę podniesiono wysoko w górę, więc bez przeszkód weszliśmy do bajecznego ogrodu pełnego egzotycznych kwiatów i motyli.
- Jak tu pięknie. - dziewczyna westchnęła rozmarzona.
Powstrzymałem ją jednak przed dotknięciem choćby jednej rośliny, kątem oka dostrzegając jakiś ruch. Zasuszony staruszek krzątał się wśród krzewów kwitnącej róży. Ujrzawszy nas pochylił nisko głowę i czmychnął czym prędzej do drewnianego składziku na narzędzia, zamykając za sobą z trzaskiem drzwi.
- Dlaczego uciekł przed nami. - moja towarzyszka zmarszczyła brwi mocno zaniepokojona.
- Może wystraszył się mnie. - w zamyśleniu potarłem brodę.
Dość rzadko przytrafiały się stworzenia, którzy widzieli moją prawdziwą postać, nawet w ludzkiej formie. Poszliśmy dalej drużką wyłożoną białymi kamieniami, otoczeni zewsząd wielobarwnymi kwiatami. Uważnie przeczesywałem wzrokiem teren w poszukiwaniu potencjalnego zagrożenia.
- Nareszcie jesteś! - oboje przystanęliśmy zaskoczeni, widząc na szerokich schodach wiodących do głównego wejścia wysokiego mężczyznę w bogatych szatach.
Kruczoczarne, długie włosy spiął w kucyk jedwabną wstążką. Ukłonił się dwornie i podbiegł do dziewczyny, witając się z nią wylewnie - Panno Solmero czekałem na ciebie zbyt długo. 
Objął ją ramieniem i nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi, poprowadził marmurowymi schodami do rzeźbionych drzwi, które otworzył służący. Młody odźwierny ukradkiem spoglądał na Liwię z mieszaniną smutku i obawy. Szedłem tuż za tajemniczym szlachcicem gotowy w każdej chwili ruszyć na ratunek towarzyszce.

<Liwia?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz