Wracając do domu, myślałam nad spotkaniem z tajemniczym złodziejem. Było ciemno, praktycznie go nie widziałam, nawet nie spytałam o imię. Nie wiedziałam kim jest, co robi, ani kto się z nim zadaje, poza kilkoma niezbyt przydatnymi informacjami od zastraszonego karczmarza, w którego oberży pierwszy raz go zobaczyłam.
Mężczyzna sam w sobie nie budził we mnie strachu. Wręcz przeciwnie, przyzwyczaiłam się do takiego stylu bycia i wyższości okazywanej mi przez płeć przeciwną. Co sprawia, że w jego oczach skrywa się niewypowiedziana groźba? Dlaczego jest taki arogancki a jednocześnie poufały? Te pytania nie dawały mi spokoju.
Postanowiłam jednak nie myśleć o tym w tej chwili i wzbiłam się w powietrze mocno młócąc powietrze pierzastymi skrzydłami. W końcu mogłam ich użyć, a one nie zawadzały mi przy każdym ruchu. Machnęłam nimi mocniej i wzleciałam wyżej. Silny wiatr owiewał mi twarz, a ja zaczęłam się śmiać. Tak dawno nie latałam, że już zapomniałam jakie to przyjemne. Z ziemi dobiegł mnie radosny "krzyk" Kiyoko. Mogło to oznaczać tylko jedno- wadera witała się ze swoją przyjaciółką. Moją zresztą też. Kongrahti jest niedaleko.
Najpierw poczułam, dopiero później zobaczyłam smoczycę. Silny podmuch lekko wytrącający mnie z rytmu uderzył w moją sylwetkę, zwiastował bliską odległość potężnych skrzydeł. Niedługo później na tle czarnego nieba rozbłysnęły błękitne runy, które miała na piersi Grahti. Zanurkowała ku ziemi, by chwilę później wynurzyć się z chmur z Kiyoko bezpiecznie ukrytą w jej szponach. Podleciałam do grzbietu smoczycy i z wdzięcznością opadłam na jej twarde i błyszczące łuski.
- Cześć, kochana.- przywitałam się z kompanką, poklepując zewnętrzną stronę jej łabędziej szyi.
- Witaj, moja droga.- zamruczała Kongrahti. Wibracje powstałe w wyniku mówienia rozniosły się po jej całym ciele. To będzie długa noc. Kąciki moich ust mimowolnie uniosły się w górę.
***
Otworzyłam oczy.
Słońce świeciło mi w twarz, nic dziwnego, że się obudziłam. Coś było nie tak. Promienie słoneczne padały delikatnie, były jakby przytłumione. Nie zrozumiałam tego w pierwszej chwili i popatrzyłam dookoła siebie.
Zamknęłam powieki.
Uniosłam je ponownie, prawie pewna, że głupia halucynacja przepadnie, rozejrzałam się znów, po czym powtórzyłam tę operację kilkakrotnie, potrzasając głową.
Widok nie znikał.
No cóż. Albo śnię, albo znowu mam wizję. Nie lubiłam tego. Jak można lubić wiedzę o przyszłości? Nie rozumiem ludzi, którzy przychodzą by dowiedzieć się co ich czeka za kilka dni, miesięcy, lat...
Zebrałam się w sobie i wstałam z niewielkiego łóżka, stopami dotykając taniego dywanu. Zaglądając pod pryczę znalazłam parę kapci, akurat w moim rozmiarze, wsunęłam więc je na stopy i poczłapałam do drzwi. Delikatnie chwyciłam za stalową klamkę i uchyliłam drzwi. Wtedy straciłam oparcie pod nogami, a koniec korytarza zdawał się przybliżać. Zobaczyłam mężczyznę odzianego w drogi szlafrok, trzymającego w ręce szpadę i wybijającą ją w brzuch człowieka naprzeciw. Miał zasłonięte usta i różnokolorowe oczy.
***
Gwałtowne potrząsanie przywróciło mnie do rzeczywistości. Na moich ramionach spoczywały dłonie, które systematycznie mną potrząsały.
- Nie śpij Kwiatuszku.- usłyszałam szept złodzieja i natychmiast zerwałam się na równe nogi, odpychając go zdecydowanie skrzydłem. Rozejrzałam się i uświadomiłam sobie, że w jakiś sposób znalazłam się na umówionym miejscu.
-Zlecenie nieaktualne. Niczego już nie potrzebuję.- unikałam jego wzroku. Przed oczami wciąż miałam scenę z wizji.
< Ifrysie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz