.

.
.
.

niedziela, 16 listopada 2014

Od Matafleur

Dzisiejszą pogodę można spokojnie zaliczyć do tych najbardziej nieznośnych. Jest potworny upał, praktycznie nie ma czym oddychać, a duża wilgotność powietrza tylko pogarsza sytuację. Mimo, że przy otoczonym gęstym lasem wodopoju jest odrobinę lepiej, szybko rezygnuję z wygrzewania się na ostrym słońcu. Zamierzam spędzić resztę dnia w wodzie. Problem w tym, że jest ona dla mnie za płytka, a nie mam ochoty wracać do mojego leża. Nie ma tam wodospadu, a nic mnie tak nie uspokaja, jak delikatny szum spadającej wody. Po za tym może przy okazji nawinie się coś odpowiedniego na obiad i nie będę musiała zbytnio się wysilać, by coś zjeść. Taaak, miłoby było.
Po krótkiej chwili wahania zmieniam postać. Zdejmuję lekkie, skórzane buty i wchodzę do przyjemnie chłodnej wody, sięgającej mi jedynie do pasa. Podchodzę powoli do sporych kamieni znajdujących się przy wodospadzie i klękam, czekając, aż moje rozgrzane ciało przyzwyczai się do niższej temperatury. Później z zadowoleniem usadawiam się na pokrywającym dno żwirze i opieram się o największy z krągłych, gładkich kamieni, nie zwracając uwagi na całkiem mocne fale wywołane spadającą wodą, które próbują przepchnąć mnie bliżej brzegu. Moje włosy i przemoczona koszula wydają się chcieć odpłynąć.
Siedzę tak może godzinę, co jakiś czas nurkując, by ochłodzić głowę. Z przymkniętymi oczyma, wsłuchana w szczebiot ptaków, muszę wyglądać, jakbym spała. Pilnuję jednak cały czas, by nie zasnąć. Utopienie się przez własną głupotę byłoby dosyć haniebną śmiercią...
Co jakiś czas na brzegu pojawia się mniejsze lub większe zwierzę. Większość z nich jest zbyt spragniona, by od wody odstraszyła ich moja obecność. Trafia się kilka całkiem pokaźnych sztuk, ale nie mam najmniejszej ochoty atakować. Nie chce mi się, woda jest zbyt chłodna i przyjemna. Po jakimś czasie w ogóle przestaję zwracać na nie uwagę i kilka odważa się nawet również wejść do wody.
Przytłumione głosy, a także plusk towarzyszący wyskakującemu z wody okapi mówią mi, że zbliża się coś równie dla zwierząt przerażającego. Inny drapieżnik, konkretniej dwunóg. Podejrzewam, że człowiek bądź krasnolud. Elfa zwierzak raczej by się tak nie wystraszył.
Gdy głosy stają się głośniejsze i mogę już usłyszeć odgłos przedzierania się przez gęsty las, uchylam powieki i wbijam wzrok w brzeg, z ciekawością oczekując nowego towarzystwa. Mam nadzieję, że będą przyjaźnie nastawieni. Wspominałam już, że nie mam zamiaru się stąd ruszać aż do wieczora...?
Na polankę wychodzi białowłosy chłopak ubrany w długą, białą szatę, której rękawy podwinął do granic możliwości. Trzyma dzban, więc ewidentnie przyszedł po wodę. Rzuca krótkie spojrzenie w kierunku wodospadu i uśmiecha się tryumfalnie.
- Mówiłem, że trzeba skręcić w lewo! - rzuca przez ramię, z zadowoloną miną podchodząc do wody.
Przyglądam się mu czujnie. Chyba jeszcze mnie nie widzi.
- Mówiłeś - wzdycha ktoś za nim. Potem na polankę wchodzi bardzo podobny do niego facet, najpewniej jego brat. Jest spowity w charakterystyczny, czarny płaszcz i mimo takiej pogody, ma naciągnięty na głowę kaptur. Bez wątpienia jest czarnym magiem.
No, czyli to by było na tyle, jeśli chodzi o przyjaźnie nastawionych gości.
Mag robi jeszcze kilka kroków i zatrzymuje się nagle, a nasze spojrzenia spotykają się.
Pozostaję na swoim miejscu, czekając na jego pierwszy ruch. Magia na mnie nie działa, więc myślę, że jestem w miarę bezpieczna. W końcu przywołanie jakiejś paskudnej istoty nie zajmie mu mniej czasu niż mi zmiana postaci.
Po za tym pozostaje mi jeszcze nadzieja, że dadzą mi spokój, zwyczajnie napełnią dzbanek i sobie pójdą. Może nie tylko mnie nie chce się dziś zupełnie nic...

<Selthusie? Stare, dobre czasy... :'D>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz