Dzisiejszą pogodę można spokojnie zaliczyć do tych najbardziej
nieznośnych. Jest potworny upał, praktycznie nie ma czym oddychać, a
duża wilgotność powietrza tylko pogarsza sytuację. Mimo, że przy
otoczonym gęstym lasem wodopoju jest odrobinę lepiej, szybko rezygnuję z
wygrzewania się na ostrym słońcu. Zamierzam spędzić resztę dnia w
wodzie. Problem w tym, że jest ona dla mnie za płytka, a nie mam ochoty
wracać do mojego leża. Nie ma tam wodospadu, a nic mnie tak nie
uspokaja, jak delikatny szum spadającej wody. Po za tym może przy okazji
nawinie się coś odpowiedniego na obiad i nie będę musiała zbytnio się
wysilać, by coś zjeść. Taaak, miłoby było.
Po krótkiej chwili wahania zmieniam postać. Zdejmuję lekkie, skórzane
buty i wchodzę do przyjemnie chłodnej wody, sięgającej mi jedynie do
pasa. Podchodzę powoli do sporych kamieni znajdujących się przy
wodospadzie i klękam, czekając, aż moje rozgrzane ciało przyzwyczai się
do niższej temperatury. Później z zadowoleniem usadawiam się na
pokrywającym dno żwirze i opieram się o największy z krągłych, gładkich
kamieni, nie zwracając uwagi na całkiem mocne fale wywołane spadającą
wodą, które próbują przepchnąć mnie bliżej brzegu. Moje włosy i
przemoczona koszula wydają się chcieć odpłynąć.
Siedzę tak może godzinę, co jakiś czas nurkując, by ochłodzić głowę. Z
przymkniętymi oczyma, wsłuchana w szczebiot ptaków, muszę wyglądać,
jakbym spała. Pilnuję jednak cały czas, by nie zasnąć. Utopienie się
przez własną głupotę byłoby dosyć haniebną śmiercią...
Co jakiś czas na brzegu pojawia się mniejsze lub większe zwierzę.
Większość z nich jest zbyt spragniona, by od wody odstraszyła ich moja
obecność. Trafia się kilka całkiem pokaźnych sztuk, ale nie mam
najmniejszej ochoty atakować. Nie chce mi się, woda jest zbyt chłodna i
przyjemna. Po jakimś czasie w ogóle przestaję zwracać na nie uwagę i
kilka odważa się nawet również wejść do wody.
Przytłumione głosy, a także plusk towarzyszący wyskakującemu z wody
okapi mówią mi, że zbliża się coś równie dla zwierząt przerażającego.
Inny drapieżnik, konkretniej dwunóg. Podejrzewam, że człowiek bądź
krasnolud. Elfa zwierzak raczej by się tak nie wystraszył.
Gdy głosy stają się głośniejsze i mogę już usłyszeć odgłos przedzierania
się przez gęsty las, uchylam powieki i wbijam wzrok w brzeg, z
ciekawością oczekując nowego towarzystwa. Mam nadzieję, że będą
przyjaźnie nastawieni. Wspominałam już, że nie mam zamiaru się stąd
ruszać aż do wieczora...?
Na polankę wychodzi białowłosy chłopak ubrany w długą, białą szatę,
której rękawy podwinął do granic możliwości. Trzyma dzban, więc
ewidentnie przyszedł po wodę. Rzuca krótkie spojrzenie w kierunku
wodospadu i uśmiecha się tryumfalnie.
- Mówiłem, że trzeba skręcić w lewo! - rzuca przez ramię, z zadowoloną miną podchodząc do wody.
Przyglądam się mu czujnie. Chyba jeszcze mnie nie widzi.
- Mówiłeś - wzdycha ktoś za nim. Potem na polankę wchodzi bardzo podobny
do niego facet, najpewniej jego brat. Jest spowity w charakterystyczny,
czarny płaszcz i mimo takiej pogody, ma naciągnięty na głowę kaptur.
Bez wątpienia jest czarnym magiem.
No, czyli to by było na tyle, jeśli chodzi o przyjaźnie nastawionych gości.
Mag robi jeszcze kilka kroków i zatrzymuje się nagle, a nasze spojrzenia spotykają się.
Pozostaję na swoim miejscu, czekając na jego pierwszy ruch. Magia na
mnie nie działa, więc myślę, że jestem w miarę bezpieczna. W końcu
przywołanie jakiejś paskudnej istoty nie zajmie mu mniej czasu niż mi
zmiana postaci.
Po za tym pozostaje mi jeszcze nadzieja, że dadzą mi spokój, zwyczajnie
napełnią dzbanek i sobie pójdą. Może nie tylko mnie nie chce się dziś
zupełnie nic...
<Selthusie? Stare, dobre czasy... :'D>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz