.

.
.
.

poniedziałek, 24 listopada 2014

Od Annabeth - Do Alastora

Z oddali doszedł ją głos. Słodki i melodyjny. Znała go...
- Annabeth, wstawaj!- wołała ją matka
Niepewnie uchyliła powieki, szybko tego pożałowała. Zasłoniła głowę poduszką, byleby promienie jej nie dopadły.
- Za wcześnie!- wymruczała
No tak, słońce dopiero wstawało.
- Annabeth, nie denerwuj mnie!
- Ale ja nie chcę! Za wcześnie!- upierała się
- Mam do ciebie przyjść?! Co, chora jesteś, że nie chcesz wstać?!
Prychnęła słysząc ostatnie zdanie wypowiedziane przez rodzicielkę. Przecież nigdy nie chorowała, nawet gdy miała zaledwie miesiące. To, że czuła się wspaniale, nie oznaczało, że nie można poudawać. Minęła minuta i nastolatce zaczęło brakować tlenu, odrzuciła poduszkę. Pech chciał, żeby trafiła w nogi Marii.
- Młoda damo, nie tak cię wychowałam.- pokręciła głową- Wstawaj, śniadanie na stole.
- Ale...
- Żadnego "ale". Albo idziesz, albo chodzisz głodna do południa.
- Do południa, to chcę spać.- mruknęła
- Sama mnie zmusiłaś.
Blondynka, już z niektórymi siwymi włosami podeszła do córki i złapała ją za dłoń. Siłą wyciągnęła z łóżka, powodując tym falę nie najładniejszych słów.
- Ubieraj się, pomożesz mi dziś przy sukniach.
- Eh... dobrze...- poddała się- Ale potem mam czas dla siebie!
- Tak, jak zawsze.
- To już idź, nie będę się przebierać w czyjejś obecności.
Kobieta zniknęła, zamykając za sobą ciężkie drzwi. Ann otworzyła sporych rozmiarów szafę i wyciągnęła z niej codzienny strój. Zrzuciła krótką koszulę nocną. Założyła czarne jak noc spodnie, potem białą bluzę i gorset zaciśnięty na tyle, żeby nie spadł podczas poruszania się, ale też aby nie uciskał ciała. Na nogi wsunęła sięgające do kolan buty w kolorze brązu. Przejechała kilka razy szczotką po włosach i wyszła z pomieszczenia. Korytarz był krótki, na ścianach wisiały obrazy przedstawiające morze. Zbiegła po schodach, wpadła do kuchni, jak bandyta. Wnętrze było również małe, ale przestronne. Pod ścianami stały pułki i komódki, na środku królował stół. Usiadła na swoim miejscu, od razu zaczęła pochłaniać chleb z ogórkami i pomidorami. Zdziwiła się, kiedy nie było już nic na talerzu. Reszta domowników dopiero co była w połowie posiłku.
- To ten, mamo co mam robić w pracowni?- zaczęła
- Ty? Wybierzesz się po materiały. A skoro już skończyłaś, to spacer ci dobrze zrobi. Jest tak ciepło i słonecznie jak nigdy.
- Yhm, ile mam tego wziąć?
- Po sztuce z każdego koloru i rodzaju.
- Aż tak wiele?!
- Cóż, mam dużo klientów.
- Em... no dobra, to... idę.- już miała powiedzieć "lecę", ale ugryzła się w język
Ponieważ o ile mieszkali w Icarus, to rodzice nigdy nie pogodzili się z faktem używania maszyn powietrznych. Musiała więc ukrywać tak bliski jej prezent od wuja. W krótkim czasie była już na dworze. Ludzie dopiero wstawali, a miasto budziło się do życia. Położyła swoje "ustrojstwo" na ziemi, a raczej ponad nią, ponieważ lewitowało. Weszła na nie, zachowując równowagę. Jedną nogę postawiła na przodzie, drugą na tyle. Przeniosła ciężar ciała na tylną część. Takim gestem maszyna "budziła się do życia". Szybko nabrała prędkości, którą większość nazwałaby szaleńczą. Dla tej dziewczyny była spokojnym tempem. Przelatywała pomiędzy licznymi zabudowaniami mijając krasnoludy, gnomy, rzadziej inne rasy. Zamyśliła się nucąc jakąś dziwną melodię. Taki czyn skończyłby się katastrofą. W porę zeskoczyła z deski, wykonała przewrót w przód chcąc uniknąć większych obrażeń. Przedmiot zatoczył się pod ścianę, szczęśliwie omijając zaskoczonego mężczyznę. Nastolatka wstała, podbiegając do osobnika.
- Halo!- zamachała mu dłonią przed oczami- Nic ci nie jest?
- Co to miało być?!- wrzasnął- Głupia jesteś, czy jaka?!
- Normalna, to twoja wina. Wyskoczyłeś jak jakiś świr.
Zaczęła drgać mu powieka, co wywołało falę śmiechu u siedemnastolatki.
- Ty to masz tak zawsze?- stłumiła śmiech
- Niby jak?!
- No, że ci powieka skacze.

<Alastorze?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz