- A ligean ar fad ifreann fuilteacha! - zaklęłam szpetnie w ojczystym języku i niechętnie opuściłam broń - Nie zdradzam imienia obcym. Nazywaj mnie jak chcesz. - powiedziałam ze złością i skierowałam kroki w stronę wyjścia z jaskini.
- A ty dokąd? Zginiesz w tej śnieżycy. - powiedział równie spokojnie, co obojętnie.
Zatrzymałam się. Nie mogłam zaprzeczyć, niestety miał rację. Po raz kolejny zaklęłam pod nosem.
- Nie mam wyjścia. Z plecaka wyjęłam zapasowy płaszcz i rozłożyłam na lodowatej skale. Następnie siadłam po turecku, nie spuszczając mężczyzny z oka.
Bałam się jak cholera. Na zewnątrz śnieżyca szalała w najlepsze i nie wyglądało na to, by miała się uspokoić w ciągu najbliższej godziny. Wzięłam głęboki oddech i zacisnęłam ręce w pięści, by Kovu nie dostrzegł, że drżą. Było w nim coś fascynującego, a zarazem budzącego strach...
<Kovu?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz