Rosalie szła cicho po
lesie. Przed chwilą pokłóciła się z ojcem – uważał, że powinna zająć się
domem, a nie wypadami do lasu. Jednak córka jak zwykle nie posłuchała.
Była ciemna bezksiężycowa noc. Niebo miało odcień atramentu. Nagle
usłyszała trzask gałęzi. Sekundę później trzymała już miecz w gotowości i
patrzyła czujnie między drzewa. Nagle poczuła na szyi ostrze sztyletu.
- Nic nie mów.
– mruknął ten ktoś. Patrzył na ścianę lasu. Po chwili puścił ją i
unikając jej spojrzenia zagłębił się dalej w las. Rose zaciekawiona
tajemniczym osobnikiem, lecz też trochę oburzona poszła cicho za nim.
Chłopak zapuszczał się w okolice mokradeł, których nie znała. Nagle
zatrzymał się gwałtownie tak, że prawie na niego wpadła.
-Dlaczego za
mną idziesz… - wyszeptał prawie bezgłośnie. Nic nie powiedziała, po
prostu zaniemówiła. Nieznajomy odwrócił się. Spojrzała w jego
różnokolorowe oczy.
- Nie idź za mną. – powiedział spokojnie jednak Rosalie wyczuła w nim groźbę.
- Pójdę, jeśli będę chciała. To nie twój las. – żachnęła się.
(Ifrys?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz