.

.
.
.

czwartek, 20 listopada 2014

Od Tari - Cd. Dantego/ Selthusa

Nawet nie wiedziała, kiedy zasnęła. O ile nigdy nie śniła, to teraz obrazy uporczywie wdarły się do jej umysłu. Poczuła ciepło. Bardzo przyjemne, emanujące spokojem i bezpieczeństwem. Jeszcze gdzieś tam, z oddali poczuła przyjemny, delikatny dotyk. Mogłaby porównać go do muśnięcia skrzydłami motyla. Uchyliła powieki, a przynajmniej miała takie wrażenie, to co zobaczyła wywołało uśmiech, który nie mógł zagościć na wytatuowanej twarzy. Mała, białowłosa dziewczynka biegała z drewnianym sztylecikiem. Za nią pędzili chłopcy z wioski. Dobyli oręża i ze śmiechem odegrali rekonstrukcję prastarej bitwy, a dokładniej małej wojny sprzed kilku lat. Wtedy powodem była kłótnia o malutką kuleczkę pokrytą piórami. Zgodnie z tradycją wygrała ją Anor. Choć gryfek miał już cztery lata, to równie dzielnie grał niewinnego. To właśnie tamtego dnia na środku "sceny" wylądował ogromny pół orzeł, pół lew. Symbol dumy, potęgi i siły. Na dziobie miał metalową płytę, służącą do zadawania śmiertelnych ciosów. Gruby, lecz zadziwiająco lekki pancerz chronił jego ciało. W siodle siedział przystojny rycerz. Spoglądał na elfiki ze spokojem. Był to ojciec przyszłej kapłanki.
- Tato!- wykrzyknęła
Mężczyzna zeskoczył z Lotnego i przytulił córkę. Odwzajemniła ten gest.
- Co tam u mojej księżniczki?- zapytał
Wyglądał na naprawdę zmartwionego, wtedy nie mogła jeszcze pojąć powagi sytuacji.
- Supel! Shadow nauczył się nowej stucki!- sepleniła, niedawno wypadł jej mleczny ząbek
- To świetnie.
- A ty tatusiu? Dlacego jesteś smutny?
- Zbliża się wojna moje skarbie, ale damy radę.
Podniósł ją wtedy. Humor mu powrócił, a dziewczynka śmiała się jak nigdy. Nie znała jeszcze pojęcia "wojna", dryfowała po morzu niewiedzy. A konflikt narastał. I choć ojciec należał do najświetniejszych wojowników, to czuł strach. Nie o siebie, a o rodzinę. Nie mógł tego powiedzieć wprost, tak więc cieszył się być może ostatnimi dniami w gronie najbliższych. Wyruszył szybko, za szybko. Mijały kolejne lata Tari szkoliła się na wojowniczkę. Miała do tego dryg, szło jej lepiej niż wielu chłopcom. Zdawała się tańczyć w rytm walki. Radziła sobie z najróżniejszymi rodzajami broni ręcznej. Załamała się, ale też zapałała rządzą zemsty, gdy Funer, jej ojciec, powrócił ledwo żywy, z poważnymi ranami na ciele. Zmieniła imię... Chciała zaciągnąć się do Złotych Piór- oddziałów, lecz ze względu na płeć została odrzucona, a rodzina podjęła decyzję o dalszym losie jedynej żeńskiej potomkini. Odeskortowana do świątyni stała się kapłanką Neferet. Wszystko było dobrze... do tamtego feralnego dnia... Nim znów zobaczyła przed sobą oprawcę poczuła jakąś ciecz. To wyrwało ją ze snu, a scena zniknęła. Smak napoju był gorzki, aż nazbyt. Zakrztusiła się.
- Ohyda, co to jest?- zapytała z wyrzutem
Jakiś mężczyzna wyprężył się dumnie.
- Przepis pewnej nimfy, stawia na nogi jak nic innego.
Pierwszym odruchem był pisk, przypominający ten, który wydaje zdesperowany szczeniak. Szybko schowała się w ramionach Dacaratha. Białe włosy zakryły twarz zalaną łzami. Spanikowała, strach przejął górę. "Byleby być bezpieczną... żeby nic mi nie zrobił... nie chcę tego znów przeżywać..." powtarzała w myślach. Nie wiedziała, dlaczego szukała obrony w Dante, ale naprawdę poczuła odrobinę pewności. Jednak nie starczyła ona na odklejenie się od wojownika.
- Tari, wszystko dobrze?- zapytał zaskoczony
W odpowiedzi chlipnęła, kolejna słona kropla spadła na jego zbroję.

< Dante? Selthus? Taka panika jest u niej normalna xD>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz