.

.
.
.

czwartek, 20 listopada 2014

Od Leo - Cd. Matafleur

Leo przywarł plecami do twardej, chropowatej powierzchni stalagmitu - czy jak to się tam nazywało, nie pamiętał i trudno było go za to winić w takiej chwili - i nasłuchiwał. Smok nie poruszał się bezszelestnie, co nieco ułatwiało mu zadanie, ale ewidentnie podpełzał coraz bliżej jego kryjówki. Chłopak był tak spięty, że niemal miażdżył w uścisku metalowego żuka, którego wciąż kurczowo przyciskał do piersi.
Cichy odgłos pazurów na kamiennej powierzchni, przerażające "zgrzyt, zgrzyt", ucichł, jakby gad postanowił nagle zrobić sobie przerwę. Leo zebrał się w sobie, zaryzykował i ostrożnie wyjrzał zza stalagmitu. Zaraz jednak schował się z powrotem i skulił jeszcze bardziej. O ile wcześniej istniał choć cień szansy, że smok go nie zauważył, tak teraz wszystkie nadzieje rozwiały się jak kupka zeschłych, jesiennych liści. Leo co prawda nie musiał obawiać się zwęglenia przez ognisty smoczy oddech, ale na drodze do wyjścia, liny, torby i wolności wciąż stało mu wysokie na pięć metrów skrzydlate cielsko. Z zębami i pazurami, najprawdopodobniej ognioodporne samo w sobie lub przynajmniej pokryte odporną na wysokie temperatury skórą bądź łuskami. Pięknie, po prostu pięknie.
Zaraz, chwilunia, przemknęło mu przez myśl.
Ognioodporne?
Leo poczuł delikatne mrowienie w opuszkach palców, jak zawsze, kiedy zdarzyło mu się czymś podniecić - najczęściej był to jeden z jego własnych genialnych pomysłów. Pospiesznie odłożył mechanicznego żuka, chcąc uniknąć przetopienia go w kałużę płynnego metalu, i powoli, bardzo powoli wychynął ze swojej kryjówki, stając oko w oko z właścicielem jaskini. Bardzo niezadowolonym właścicielem jaskini.
Gad był tak wielki, że spokojnie mógłby połknąć go na raz, i sądząc po spojrzeniu, jakim obdarzył chłopaka, istniało takie ryzyko. Nawet wysokie. Ale jeśli dzięki temu ryzyku miał szansę zdobyć choć parę jego błyszczących, niebieskich, ognioodpornych! łusek, to Valdez chciał zaryzykować.
Wyciągnął przed siebie rękę, otwartą dłonią w stronę gada, jakby pokazywał, że jest pusta, a on sam nie jest uzbrojony. Nie miał pojęcia, czy tak właśnie powinno się zachowywać wobec wściekłego smoka, bo żadnego dotąd nie spotkał, ale miał nadzieję, że podejście z serii "miły konik" zadziała.
- Dobry smok - odezwał się, postępując krok do przodu. - Grzeczny smok...
Warknięcie "grzecznego smoka" i jego parsknięcie sprawiło, że Leo, przerażony, cofnął się szybko, zahaczył o coś nogą i poleciał do tyłu, lądując na tyłku. Kichnął donośnie, wydmuchując przy tym pokaźny obłoczek czarnego dymu. Odczołgał się trochę, a kiedy natrafił plecami na ścianę, skulił jak zwierzę zaszczute w kozi róg. Na dobrą sprawę tak się właśnie czuł, choć wciąż uparcie nie opuszczała go myśl o tym, że jeśli się trochę postara, może uda mu się zdobyć coś, z czego mógłby brać miarę na poszycie jego nowego projektu.
- Hej, wiesz, jeśli to nie problem - rzucił, cały czas obserwując gada z mieszanką strachu i nieufności. - to postaraj się mnie nie zjadać, dobra? Jestem strasznie ciężkostrawny, jeszcze by cię wzdęło.

< To żarło jest przeterminowane. Nie radzę.>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz